Jasne ŚWIATEŁKA – poznajmy je…
Adwent i kończący się rok kalendarzowy skłania do refleksji nad czasem, który dane nam było przeżyć. Nasze myśli krążą wokół panującej pandemii, bo zawładnęła ona naszą rzeczywistością. Wspominam początki, gdy byłam jeszcze we Włoszech i posługiwałam w szpitalu w Neapolu. Strach, jaki wtedy panował, tylu zmarłych… Nikt z nas nie był w stanie przewidzieć biegu wydarzeń. Zastanawialiśmy się, czy przeżyjemy…
W tych ciężkich, trudnych chwilach wokół mnie były jasne światełka – wiele moich koleżanek, kolegów i pracowników służby zdrowia, którzy ze strachem, a jednocześnie z miłością i odwagą trwali na swoich stanowiskach, aby walczyć o życie innych. Byli dla mnie natchnieniem i siłą. Widząc ich poświęcenie i oddanie wzmacniała się we mnie potrzeba bycia z nimi i wspierania ich. Wspomagaliśmy się nawzajem, aby z radością nieść pomoc i ulgę potrzebującym.
Ta moja refleksja ma na celu zwrócić naszą uwagę na wszystkie światełka rozjaśniające naszą szarą i może trudną codzienność. Dostrzeżmy je i stawajmy się takimi światełkami dla innych. Pragnę przedstawić świadectwa trzech osób, odważnych kobiet. Opowiadają one o swoim przeżywaniu bycia pielęgniarką i doświadczeniu pracy w tym okresie pandemii. Są to włoskie pielęgniarki, z którymi pracowałam, a które nie ulękły się koronawirusa, nie wycofały się, ale z oddaniem trwały i trwają w pierwszych szeregach walki z pandemią.
Dla miłości to czynię
Mam na imię Teresa. Pracuję jako pomoc pielęgniarki, a od 18 października 2020 wróciłam na oddział covid. Muszę przyznać, że tym razem jest trudniej niż w marcu, kiedy to z wielkim entuzjazmem zgłosiłam się na ochotnika. Myśl, że pacjenci czują się źle, są osamotnieni i zalęknieni z jednej strony mnie zasmuca a z drugiej pobudza do czynu, aby przyjść im z pomocą, pocieszyć, ponieważ z Bożą Miłością w sercu nic i nikt nie może powstrzymać naszej misji. Dzisiaj ta brutalna rzeczywistość jest jeszcze bardziej smutna, bo stan zdrowia naszych pacjentów na oddziale jest dużo poważniejszy i uśmiech wyrażony spojrzeniem, czułością ręki ubranej w cztery pary rękawiczek umacnia, w jakiś sposób, tych chorych, którzy potrzebują kogoś, kto pomoże im przetrwać. Nie jest łatwo założyć kombinezon, ale jeszcze trudniej rozebrać się z tych ubrań ochronnych. Przeżywam to bardzo i obawiam się, że właśnie w tym momencie mogę popełnić jakiś błąd i zarazić się . A tego bym sobie nie wybaczyła, aby zainfekować osoby mi bliskie. Chęć, aby walczyć dla tych, którzy tego potrzebują sprawia, że znikają wszystkie lęki, a moje serce wypełnia wdzięczność za miłość, bo dla miłości to czynię – nie dla pieniędzy.
Teresa E. (Neapol)
Pielęgniarstwo – mój wybór
Nie jest prawdą, że pielęgniarstwo to nasza praca i powinniśmy byli być na wszystko przygotowani. To nie nasza praca i my nigdy nie jesteśmy przygotowani na sytuacje krytyczne. My nie jesteśmy gotowi nawet teraz. Coraz więcej kolegów, przyjaciół zaraża się. W oczach strach. Strach dlatego, że nowe, nieznane, niepewne. Jak można się nie lękać ? Tak, to prawda. Ale co to znaczy? Czy ktoś z nas studiujących pielęgniarstwo wyobrażał sobie, że będzie musiał z trudem oddychać przez cały dyżur z powodu podwójnych masek, które musi założyć? Czy ktoś z nas wyobrażał sobie, że będzie bał się dotknąć przycisku windy, klamki od drzwi, wreszcie dłoni swojego kolegi? Nie, myślę że nikt z nas!
Kiedy przeżywasz to wszystko tak bardzo namacalnie, nie jak ktoś kto wie o tym z telewizji, gazet, pojawia się myśl – życie jest straszne! Nie, my nie mamy paneli ochronnych przeciwwirusowych z pleksi, jak w urzędach. My nie mamy klientów, my mamy pacjentów. Nie możemy zawsze utrzymywać odpowiedniego dystansu 1,5 m. Musimy być blisko, nie możemy pracować na odległość. Nie zawsze możesz wykonywać swoje czynności ze spokojem, bo zazwyczaj musisz biec i maska osuwa się, i nie możesz jej poprawić, bo masz brudne ręce. Wynik pozytywny, objawy, terapia intensywna, trudności organizacyjne, łóżka, których brakuje – to realia naszego życia. Można snuć domysły, że ktoś tą sytuację zaaranżował, że szczepionki i zamieszanie wokół nich to sytuacja kontrolowana przez kogoś, można gdybać wiele… Nasza prawda to nasze przeżycia każdego świętego dnia, na każdym świętym dyżurze, w każdym świętym momencie. Uwierzcie, chcielibyśmy, aby to wszystko minęło. Wszystko będzie dobrze? Nie wiemy. Ciągle pracujemy (nie zatrzymaliśmy się ani na sekundę), podejmujemy wyzwania dnia i to wszystko. Wszechwiedzący (którzy siedzą w swoich domach na kanapie) to nie my!
Opiekowałam się chorymi zarażonymi chorymi na Covid-19. Niestety mimo kombinezonów ochronnych i wszystkich standardów postępowania ryzyko jest zawsze duże. Jak większość moich kolegów poległam na bitwie. Zachorowałam, czułam się źle i miałam wszystkie objawy grypy, ubytek sił fizycznych i niesamowite osłabienie. Ja, która jestem osobą silną, nieugiętą, czułam się jakbym to nie była ja, jakby to był ktoś inny. Wiadomość, że jestem zarażona była dla mnie bardzo przykra. Na szczęście przebieg choroby był lekki – bez, większych problemów z oddychaniem. Najtrudniejsza była izolacja od najbliższej rodziny, ale również oddalenie od drugiej rodziny, którą są koledzy z pracy. Wiedziałam, że zostawiłam ich w bardzo trudnym położeniu. W czasie 14 dni kwarantanny towarzyszyła mi świadomość, że pracowali bardzo ciężko, musieli pokryć moje dyżury, a ja nie mogłam im pomóc. Cierpiałam z tego powodu. Na szczęście wyzdrowiałam szybko i wróciłam do pracy. Zastałam oddział w bardzo ciężkim stanie, ale mimo tego zapanowała wielka radość, że wróciłam, że jestem zdrowa i mogę z nimi być i pracować. To że jestem pielęgniarką to mój wybór: nie pracuję jako pielęgniarka, ale JESTEM pielęgniarką, bo to jest wielka różnica. To nie tylko praca, ale sposób życia. Przede wszystkim w tym wymiarze doświadczenie bycia chorą otworzyło mi oczy. W tych dniach czułam się niepotrzebną. Opiekować się chorym dla nas pielęgniarzy to wyróżnienie. Ta rzeczywistość covidowa sprawiła że my pielęgniarze jesteśmy widoczni, ale do tej pory niewielu nas zauważało, niewielu zna osobowość pielęgniarki. Dziękujemy Wam za wasze wsparcie i każdy wyraz życzliwości względem nas.
Rosseta S. (Neapol)
Wybór- powołanie-misja
Aby zdefiniować nasz zawód pielęgniarki używa się wiele wzniosłych sformułowań: misja, powołanie. Dla mnie jest to połączenie elementów, które kierują twoim wyborem. Nie możesz wybrać, jeśli nie masz powołania, nie możesz mieć powołania, jeśli nie czujesz misji, do której jesteś powołany. To wrodzony talent przed którym nie możesz uciec ponieważ twoja natura nakazuje ci go przyjąć. Przyjmujesz, próbując złagodzić cierpienia ciała i duszy osób, które zwracają się do ciebie prosząc o wsparcie. Ale na początku nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czas udowodni, że masz rację i przekonasz się, czy to jest twoja prawdziwa istota. Gdybyś była tego świadoma od początku, byłabyś doskonałym pracownikiem służby zdrowia. Uważasz, że bycie dobrą pielęgniarką jest łatwe? Nie jest to takie proste ani poetyckie, jak mogłoby się wydawać. Czasami okazuje się to męczące i frustrujące. Innym razem czujesz wielką satysfakcję, szczególnie kiedy potrafisz przezwyciężyć i obalić mur nieufności ze strony pacjenta. Jako młoda dziewczyna wybrałam szkołę pielęgniarską. Nie potrafię dokładnie określić moich motywacji: przez ciekawość, przypadek, nie miałam wówczas jasnych celów. Pociągało mnie środowisko szpitalne, sanitarne. Należałam do skautów, lubiłam pomagać. Myślałam o tym, aby pomagając innym uczynić ich życie lepszym i piękniejszym. Marzyłam o świecie otwartym i przyjaznym dla wszystkich. Najpierw byłam oczarowana, potem zakochałam się. Tak, mój zawód ukradł mi serce. Trzeba troszczyć się i rozwijać miłość. Podobnie jest z pielęgniarstwem, aby było żywe i pociągające. W dzisiejszych trudnych czasach sztucznego dystansu, oddalania się od siebie naszym najważniejszym zadaniem jest odnaleźć w sobie światło i z iskrą nadziei iść do każdego człowieka. Moje bycie pielęgniarką wyraża się w konkretnych działaniach niesienia pomocy i opieki chorym, którzy muszą w samotności, odizolowani od najbliższych przebywać na oddziałach szpitalnych. Pandemia uczy nas że powinniśmy być razem, tworzyć wspólnotę ludzi zatroskanych o siebie bo potrzebujemy siebie nawzajem. Nie ma sensu wymieniać wrażeń i uczuć, których doświadczyłam. Myśli poświęcone moim bliskim i dalekim. Kolegom, którzy zachorowali, tym, którzy zmarli, tym, którzy stracili normalność życia codziennego. Dla każdego z nas nic już nie jest takie samo, jak było wcześniej i być może już nigdy nie będzie. Obecnie jestem sama w domu, oddaliłam od siebie córki, nawet psa. Ja również zachorowałam. Ten czas choroby to czas refleksji, który pomoże mi stać się lepszą osobą i pielęgniarką, bo jak mówi neapolitańskie przysłowie „gdy dotkniesz ziemi, możesz naprawdę docenić wartość życia”. Dopiero na kolanach rozumiesz siłę wyciągniętej ręki. Właśnie dzisiaj jedna z moich sąsiadek zostawiła mi pod drzwiami pizzę, którą upiekła dla mnie. To jest wspólnota, to są te iskry, o których pisałam. Sprawmy, by płonęły jak ogień. Prześcigajmy się w czynieniu dobra, zabiegajmy o postawę solidarności i wzajemnego zrozumienia. Przygarniajmy potrzebujących, uśmiechajmy się do wszystkich, dzielmy się dobrym słowem. Za maskami jesteśmy my pielęgniarze z miłości.
Graziana M. (Neapol)
Oprac. s. M Beata Mogilska