Służba chorym zgodnie z charyzmatem bł. Edmunda.
„Kiedy już o szarej godzinie przy świecy byłem zajęty rachunkami i przychodzi człowiek ze wsi prosić mnie, bym przybył do jego córki, która wielkiej choroby (ataku padaczki) dostała. Mimo mego tłumaczenia się żem nie ksiądz, ni lekarz, nastawał przecież stroskany ów ojciec, abym koniecznie chorą odwiedził. Pobiegłem z największą chęcią i szczęśliwie przyszło mi na myśl, żeby jej kazać stawić synopsima na ikra (łydki) i stopy.” (Dziennik, 20.02.1857).
*
Weszłam na salę do chorego, żeby zmierzyć ciśnienie i temperaturę. Kropla za kroplą spływała kroplówka. Powitała mnie para smutnych oczu. Szara, zmęczona twarz. Z wychudłego, wyniszczonego chorobą ciała 51–letniego mężczyzny przebijała bezsilność, rezygnacja, i jakby zażenowanie – jakby dusza bała się wyprostować.
Płynie czas, kończy się kroplówka, a ja nie mam następnych zleceń. Chory ma gorączkę i wysokie ciśnienie. Odrobina doświadczenia mówi mi, że stan jest ciężki, a ten chory przyszedł na oddział tylko na kilka godzin, na tę kroplówkę. Szukam lekarza.
– Siostro, jak ja go wyślę do domu w takim stanie? On tu nie ma nikogo, mieszka w hotelu, nie ma mu kto podać ani jeść, ani pić…
– Możemy go zatrzymać na oddziale – mówię. Jest sobota, nie ma problemu z wolnymi miejscami. Czy nie może sobie pozwolić od strony finansowej na pobyt tutaj (klinika prywatna)?
– Właściwie to nie to jest problemem…
Wraca do pokoju chorego, a po chwili wraca do dyżurki pielęgniarskiej, i dokładnie zamyka drzwi.
– Siostro, muszę siostrze coś powiedzieć. Ten chory ma AIDS w końcowym stadium choroby. Jest problem, bo nie możemy trzymać tego chorego tutaj, na oddziale, który nie jest oddziałem zakaźnym, mimo, że pokoje są pojedyncze. W samym mieście nie ma na dziś wolnych miejsc na oddziałach zakaźnych, a wywieźć go do szpitala poza miasto, ponad 100 km, to pozbawić go możliwości kontaktu z jedynymi ludźmi, których w tym środowisku zna: lekarza i jego ekipę.
*
„Chorym, jako Chrystusowi Panu w miłości służąc, nie tylko ich ciała posługą chrześcijańską ratować, ale i ich dusze miłością i poświęceniem dla Pana Jezusa budować mają, aby tym sposobem zasłużyły sobie mieć Jezusa Lekarzem dla swej duszy i ciała.” (Reg. 48)
*
Stwarzamy na oddziale warunki izolacji, informując personel o możliwości zarażenia, nie wymieniając jednak samej choroby, która i w środowiskach służby zdrowia jest synonimem współczesnego trądu.
Lekarz w dalszym ciągu wydzwania, próbując znaleźć miejsce na hospitalizację na terenie miasta ale bezskutecznie. A we mnie rodzi się spontanicznie jedno przeświadczenie: każda minuta pobytu tego chorego tutaj, to dar dla niego i dla mnie. Nie wiem na początku, ile czasu będę miała do dyspozycji. Tak bardzo pragnę, by na nowo poczuł się kochany przez Ojca, żeby jego serce uwolniło się od paraliżującego poczucia winy, z poczucia wyizolowania na margines społeczeństwa. Oddałam Jezusowi wszystkie nasze spotkania: by móc być dla niego kanałem miłości Boga, dotknięciem Jego Serca.
Podaliśmy kolację, okazało się, że nawet mógł coś zjeść; trzeba mu było po prostu w tym pomóc.
Skończyła się kroplówka. Poszłam ją odłączyć. I wtedy poczułam na moich rękach jego wzrok. Z przerażeniem i niedowierzaniem patrzył, jak dotykałam igły.
– Siostro, czemu siostra nie ubrała rękawiczek (wtedy jeszcze nie było to powszechną praktyką, by do każdego kontaktu z chorym ubierać rękawiczki).
W tym pytaniu była zawarta ważna dla mnie wiadomość: a więc ma świadomość, że ja wiem o jego chorobie na AIDS. To od razu ułatwia mi moją posługę, moje bycie przy nim.
– Nie potrzeba mi rękawiczek, wystarczy trochę ostrożności – mówię.
Kiedy lekarz informował mnie o jego chorobie, już wtedy wiedziałam, że nie mogę ubrać rękawiczek, bo to byłoby potraktować go jak trędowatego, wykluczonego, że nie mogę się zachować inaczej niż dotąd (tego chorego spotkałam już kilka dni wcześnie na oddziale, kiedy też przyszedł tylko na podanie kroplówki, a jeszcze nie wiedziałam o jego patologii).
I to był moment decydujący. On poczuł się na tyle wolnym i zaakceptowanym, żeby mi powierzyć historię swojego życia, podzielić się tragedią ostatnich lat, ciężarem izolacji człowieka z marginesu. Staram się opróżnić moje serce ze wszystkiego, co mogłoby stanowić barierę, by przyjąć go takim, jakim jest, by uczynić w sobie próżnię na przyjęcie tego olbrzymiego bólu mojego brata. Miałam wrażenie, że bardzo długo czekał na możliwość podzielenia z kimś tego ogromnego ciężaru, który go przygniatał i izolował. Słowa padały szybko, jedno za drugim. W duchu modliłam się, żeby inni chorzy akurat w tym czasie mnie nie potrzebowali, bo ten moment mógł się już nie powtórzyć.
– Siostro, nie jestem homoseksualistą ani narkomanem. Zaraziłem się 5 lat temu, w przypadkowej relacji z dziewczyną, którą znałem wcześniej. Po kilku tygodniach miałem oddać krew (jestem dawcą). Wstępne badanie a potem w skrzynce na listy koperta z pieczątką oddziału hematologii. Czułem, że coś się stało w moim życiu. Wezwanie na oddział i wiadomość: jest pan chory na AIDS. Pięć lat kontroli, badań, a teraz objawy choroby w całej pełni.
Nie było w tym wyznaniu ani pretensji, ani złości, ani agresji. Łagodność człowieka, który zdaje sobie sprawę, że odchodzi…
Nie miałam jeszcze karty chorobowej.
– Ile ma pan lat? Jest pan wierzącym, katolikiem?
– Tak.
*
„Siostry mają najstaranniej polecenia przy chorym wykonywać, ale przede wszystkim przynosić pociechę duchową choremu i jeżeli widzą niebezpieczeństwo, zawczasu postarać się o sprowadzenie księdza i przygotowanie chorego do przyjęcia sakramentów świętych.” (Reg. 78)
*
Proponuję kontakt z księdzem. Przyjmuje propozycję z pogodną gotowością. Modlę się, żeby go czymś nie zmrozić… i o umiejętność mówienia… kiedy brak słów.
Modlę się o umiejętność słuchania, wsłuchania się w ten ludzki ból, by go złączyć z tamtym, na Krzyżu…
Jest tutaj zupełnie sam – mówi dalej – matka staruszka, a brat i siostra w USA; a on tutaj zupełnie przypadkowo, w tym mieście, gdzie zastała go choroba i gdzie wracał, ile razy się zaostrzała. Przynajmniej tutaj zna lekarzy i oni go znają. Zwykle zatrzymuje się w hotelu, prosząc o pomoc, bo gorączka, bo spadło ciśnienie, a on sam: bezradny, bezsilny. Głos mu się załamuje. Co ja powiem mojej mamie? Ona mi ciągle mówiła: „uważaj”. A ja jej na to, że przecież już tyle lat jeżdżę samochodem. A ona swoje: „nie żartuj, przecież wiesz, o co mi chodzi”. Jej serce pęknie z bólu, jak się dowie. To taka prosta kobieta. Została wcześnie wdową z małymi dziećmi, a całe życie ciężko pracowała, żebyśmy wyrośli na ludzi, żeby dać nam wykształcenie. Siostro – serce jej pęknie z bólu. Chciałbym ją odwiedzić, ale już nie dam rady, nie zdążę. Dzwoniłem do brata. Tak mi przykro, że musiałem mu dać taką wiadomość. Jak bardzo mi przykro…
Jest w tej jego postawie coś z nieśmiałości dziecka, które nie ma odwagi prosić. I w tym bólu pytanie: czemu właśnie mnie, za co?
*
„Siostry każdego chorego według stanu i wieku pocieszać mają.” (Reg. 82)
*
Z największą delikatnością i miłością, na jaką mnie stać, zaczynam mu mówić o Ojcu, który na niego czeka, który go kocha takim, jakim jest, który go zna po imieniu, który za niego umarł. Tak po prostu, jak się mówi dziecku.
Modlę się, żeby każde moje wejście na salę, słowo, uśmiech, pobranie krwi, poprawienie łóżka – było promieniem Bożego uśmiechu do niego. Staram się, by wszystkie prace pielęgniarskie robić samej, żeby nie narażać innych pielęgniarek. Jak się potem dowiedziałam, on sam prosił lekarza, aby poinformował personel o możliwości zarażenia, bo uważał, że ukrywanie tego faktu wobec opiekujących się nim byłoby nieuczciwe z jego strony. Umawiam spotkanie z kapłanem. Nie wiem, jak długo zatrzyma się u nas w klinice, dlatego wykorzystuję moment, gdy jeden ze znajomych przychodzi w roli pacjenta, by go wyspowiadał i udzielił Komunii św.
Widzimy, że zbliża się dosyć szybko koniec, choć w chwilach poprawy snuje plany na przyszłość. Po czterech dniach zwalnia się miejsce w szpitalu zakaźnym. Lekarz sam załatwia formalności wypisu. Mam bardzo dużo pracy, dyżur ciężki. Chory próbuje się pozbierać ze swoimi rzeczami. Od czasu do czasu zaglądam do pokoju, czy w czymś można mu jeszcze pomóc. W pewnym momencie pokój zastaję pusty. Salowa mówi mi, że prosił, by mnie od niego pożegnać – i odszedł. Po kilku dniach dowiedziałam się o jego śmierci.
***
Panie Jezu, ukryty w tajemnicy siostry, brata, niosących z Tobą krzyż, spraw, bym miała serce Twojej Matki, do której można przyjść tak po prostu, mimo obdartego ubrania, zabłoconych butów, zszarganej duszy; żeby tam mógł wejść każdy, bez onieśmielenia – i spotkać Ciebie – ciągle oczekującego Boga…
s. M. Stella Setlak
Obraz Parentingupstream z Pixabay