Brak światła, szczególnie pośród nocy staje się problemem, który bardzo szybko chcemy rozwiązać. Boimy się ciemności. I dobrze, bo ciemność nie jest normalnym stanem.
Edmund Bojanowski, o którym teraz trochę więcej na naszym sobotnim Blogu, stawał się z każdym rokiem pewnym blaskiem, które pomagało innym dostrzegać Światło Chrystusa. Nie starał się świecić specjalnie i zapalać innych, jakby na siłę. Nic z tego. On wprowadzał światło w codzienność tych, których spotykał. Nie stronił od ludzi i nie narzucał się innym. Każde spotkanie było dla niego darem, w którym próbował szukać Bożych śladów. Kiedy szedł z domu rodzinnego w Grabonogu do Gostynia niejednokrotnie spotykał różnych ludzi. Raz była to kobieta prosząca o pomoc i jałmużnę, którą na początku minął, aby za chwilę ją dogonić i podzielić się tym, czego na początku jakby dać żałował. Innym razem stał się płomieniem miłości dla kobiety leżącej w rowie, która zasłabła i potrzebowała pomocy.
Szlachcic – sługa, taki był Bojanowski. Płonął dobrocią, gdy nie mówił źle o innych. Dawał blask nadziei, gdy odwiedzał chorych w domach i starał się o przyprowadzenie kapłana do umierających. W najbardziej ciemnych sytuacjach spowodowanych chorobą, kłopotami finansowymi czy powodzią ufał i nie narzekał, ale na modlitwie, nawet „ze zbolałym sercem” odnajdywał światło i pokój wewnętrzny.
Co mówi nam dziś? Żyj tu i teraz, i zobacz swoje miejsce.
Czy można tak dziś? Czy to możliwe? Tak, bo żyjemy w podobnych czasach, gdzie bardziej niż jakiekolwiek słowo przemawia postawa i czyn. Pójdź razem ze mną śladami Edmunda i weź na najbliższy tydzień jego słowo „Każda dobra dusza jest jako ta świeca, która sama się spala a innym przyświeca”.