Jutro wspominamy kolejną rocznicę beatyfikacji bł. Edmunda Bojanowskiego. To naprawdę nietuzinkowy człowiek, jak to mówią: do tańca i do różańca.
Bóg w różnym czasie stawia takich duchowych olbrzymów. Sam Edmund Bojanowski był od zawsze chorowity i po ludzku słaby, ale rzeczywiście duchowo był olbrzymem. Polski nie ma na mapach świata, a On marzy, a nawet czyni konkretne kroki, aby ludzie nie zapomnieli ojczystego języka. Dużo czyta i zakłada tzw. czytelnie obiegowe. Potencjał do odrodzenia duchowego i moralnego narodu widzi nie w wielkich aglomeracjach, ale na polskiej wsi u prostego ludu. Nie tylko głosi odważne hasła, ale jest tym, który coś robi. Zakłada czasopisma, gdzie dochód przeznacza na biedne sieroty. Sprzedaje sukcesywnie swój niewielki majątek, stając się podobnym do Chrystusa, który nie miał gdzie głowy skłonić. Tak postępuje człowiek o wewnętrznej wolności, który rozumie, że „więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu” /Dz 20, 35/.
Bł. Edmund to mistrz planowania, ale bez upierania się przy swoim. On planował, ale nie złościł się, gdy Bóg miał inny plan działania. Nie był przywiązany do swoich racji. To mnie u Niego coraz bardziej zachwyca, ale i też zawstydza. On człowiek świecki, nie umiał żyć bez Eucharystii.
Jutro rocznica beatyfikacji. A w obecnym roku przeżywamy 150 lat od Jego śmierci. Dlatego nie mogę o Nim nie myśleć, nie pisać…. Dla mnie to Ojciec, z którym codziennie duchowo rozmawiam, szukam natchnień i często siadam, jakby na kolanach, próbując wsłuchać się w bicie Jego serca. On mi pomaga żyć dla Chrystusa i Jego Matki. On mnie nieustannie wychowuje do życia duchem Ewangelii. I wiesz co, jutro opowiem mu o Tobie, który właśnie to czytasz…