Pomysł wolontariatu w ochronce w Boliwii narodził się w sercu mojej siostry Kasi. Podczas jednej z rozmów podczas mojej podroży po Ameryce Południowej zaproponowała mi, abym będąc w Boliwii odwiedziła Siostry Służebniczki w Cochabamba. Dostałam również adres i maila.
Wysłałam wiadomość do Sióstr, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Będąc już w Cochabamba wybrałam się do klasztoru, co nie było łatwe, bo na żadnej mapie nie egzystował ani dom zakonny, ani ochronka. Znalazłam tylko szkołę im. Edmunda Bojanowskiego i tam też wybrałam się taksówką. Jaka była moja radość, kiedy okazało się, że miejsce, którego szukałam było tam gdzie dotarłam. Siostry przyjęły mnie z lekkim zaskoczeniem, ale i ogromnym sercem. I tak zaczął się wyjątkowy tydzień w Boliwii.
Jeszcze przed rozpoczęciem wolontariatu Siostry pokazały mi Ochronkę i miejsce, w którym zamordowano śp. Helenę, wolontariuszkę z Polski. Bycie w tym miejscu zrobiło na mnie ogromne wrażenie, tym bardziej, że będąc w Polsce czytałam o tych tragicznych wydarzeniach.
Pierwszy dzień, jak to zawsze bywa, był czasem poznania dzieci i trybu zajęć. W tym przypadku, to ja blondynka, byłam dla nich egzotyczna, a nie one dla mnie. Ale wystarczyło kilka uśmiechów, kilka dobrych słów i już zdobywałam serca dzieciaków, a one moje. Drugiego dnia kiedy zjawiłam się sali zabaw, te małe stworzenia widząc mnie, podbiegły do mnie i zaczęły mnie wszystkie równocześnie przytulać, tak że nie utrzymałam równowagi i wylądowałam na podłodze. Dzieci mówiły do mnie: tía, co znaczy ciocia, co było dla mnie oznaką bliskości. Podczas zajęć przy stolikach przepychały się, aby siedzieć jak najbliżej mnie, albo na moich kolanach. Niesamowite jest to, jak niewiele potrzeba, aby zdobyć sympatię dzieci. Szkoda, że my dorośli najpierw oceniamy, a dopiero później poznajemy.
A teraz o najpiękniejszym momencie na wolontariacie. Kiedy przyszedł dzień pożegnania nie spodziewałam się tego co mnie wtedy spotkało. Siostry Służebniczki Boliwijki i panie z obsługi zaśpiewały dla mnie piosenkę “Oto jest dzień” po polsku! Nie należę do osób, które łatwo się wzruszają, a w tym momencie miałam łzy w oczach i ogromną radość w sercu. To są te chwile, które na długo pozostaną w pamięci. Wyjazd z Cochabamba był bardzo trudny i żałowałam, że nie mogę zostać jeszcze kilka dni dłużej, ale musiałam dostać się do Santiago de Chile na samolot powrotny do Polski.
Anna Sikora